To film, który stanowi dobitne uzasadnienie tezy, iż trzeba naprawdę ciężko pracować, żeby utrzymać jakikolwiek poziom jakości.
Może się wydawać, że chciałem zastosować jakiś niebywale wymyślny i wydumany tytuł. I słusznie, albowiem "Portret..." to film eksperymentalny, takiż więc powinien być i tytuł. W opisie filmu posłużę się wykładnią. Realizacja jaka jest, każdy widzi, natomiast mam nadzieję, że opis koncepcji będzie dla Was inspirujący.
Mam nadzieję, że przed ostateczną oceną, przeczytasz mój drogi Widzu poniższą wykładnię, która w kilku punktach opowiada skąd się wziął ten film i jakie ma znaczenie.
Łachim Records to wybór utworów, nazwijmy to muzycznych, które nagrałem ze znajomymi. Trzy hip-hopowe kawałki, które zadebiutowały pod tym szyldem stanowią prezentację stylu mojego i moich kolegów po mikrofonie. Z czasem będzie przybywać nowych wykonań i z pewnością nie zabraknie autorskich teledysków w zastępstwie skromnych wizualizacji. Streszczenia i genezę kawałków "Standardy życia w mieście", "8 bit promo" i "Wkurw" znajdziecie na YouTube. Tymczasem, w imieniu swoim, Irka, Piotrka i ADP Squadu życzę miłego słuchania.
Po przeszło pół roku od wydania pierwszego "new-schoolowego" filmu theGabryśz wracamy do rogowej tematyki krótkim dokumentem w stylu making-of. Materiału w czasie nagrywania zebrało się sporo, jednak postanowiliśmy poczekać na naszego przyjaciela Artura Białogrzyba, który w natłoku zajęć znalazł chwilę na wspomnienie pracy nad "Horns in the Forest". Obok jego wzruszających i celnych wypowiedzi, uświadczycie w "Horns in the Ass" śmiesznych sytuacji i tekstów z planu oraz uchylimy rąbka tajemnicy lotu rogów.
Reklama przygotowana na konkurs banku Millennium, w którym należało zareklamować nowe konto osobiste. Punktem wyjścia było nawiązanie do zachodnich programów przyrodniczych i naśladowanie charakterystycznego stylu wybitnej polskiej lektorki Krystyny Cz. (pozdrawiamy!) Na potrzeby reklamy stworzyliśmy nowy gatunek człowieka - Homo Millenniusa, który samą swoją nazwą gatunkową ma kojarzyć się z nadawcą reklamy. Kolejne sceny stanowią parodię klasycznych programów przyrodniczych, gdzie poprzez analogię do cech zwierzęcych prezentowane są przystosowania Homo Millenniusa - profity, jakie otrzymuje jako posiadacz reklamowanego konta.
Ps. Ale wymyśliłem :) Case study, co to kurwa jest!?
Film konkursowy reklamujący nowe konto osobiste w banku Millennium. Według założeń, miał łączyć zachętę emocjonalną z racjonalną. Bohaterem i narratorem reklamy jest bowiem kilkuletni Kuba, a film jest utrzymany w estetyce niedbałych dziecinnych rysunków. Opowiadając o swoich rodzicach, przemyca w komunikacie informacje o cechach reklamowanego konta. Okazuje się ono nie tylko opłacalne, ale i "fajne", ku uciesze wszystkich...
...oprócz mnie, bo nie wygrałem BMW :C
Trudno opisać zaledwie minutowy filmik bez spojlerowania, zatem posłużę się czczym pierdoleniem: "Samolocik" to efemeryczna miniaturowa forma, będąca wynikiem swobodnej i niewymuszonej zabawy dwóch braci. Mimo 10-letniej różnicy wieku i poważnego tematu jakim jest Niebo (tylko formalnie w roli drgoplanowej) znaleźli wspólny mianownik oraz chęć do pracy. Leniwy klimat filmu wydaje się przenikać oba światy - ekranowy i rzeczywisty. Nie jest to duże przedsięwzięcie, ale efekt - na co mamy nadzieję - jest udany. "Samolocik" nie jest filmem wiekopomnym, ale z pewnością minutopomnym.
"Katar" nie jest zdecydowanie filmem akcji. To właściwie ilustrowany poetycki traktat o stanie, w którym człowiek uporczywie pociąga nosem. Jest to film jak najbardziej oparty o osobiste doświadczenia Michała, który jednak nie wyczerpuje tematu, a tylko zarysowuje szybko powstałą wizję na etiudę. W "Katarze" znajdziemy kilka błyskotliwych metafor i obserwacji, które dramatyczne przeżycia z katarem ukazują ostatecznie w sposób zabawny i niepozbawiony morału: i tak znowu poleje się woda z Twego nosa.
Pomysł na "Katar" rodził się stopniowo, na fali pomysłów na filmy właśnie w takiej, "opowiadanej", konwencji. Dręczony katarem Michał uznał, że film będzie lepszym sposobem na stawienie mu czoła niż chusteczki, a nawet krople do nosa. Narracja jest monologiem, w którym pojawiają się wątki autobiograficzne, naukowe, fantastyczne, gorzelnicze i metafizyczne.
Cały scenariusz powstał w czasie wykładu z Algorytmizacji i Programowania na UMCS w Lublinie, w któryś lutowy wtorek. Na zdjęcia pozwoliły nam wolne zimowe ferie. Obyło się - na szczęście - bez większych zgrzytów i - niestety - bez większych przygód. Montaż był kwestią jednej nocki, co stanowiło znakomitą odskocznię od charakteru pracy przy "Hornsach...".
"Trip" w istocie pokazuje "trip", niezależnie od tego, jak zinterpretujemy sobie to słowo. Mamy tu do czynienia z filmem, który zaskoczył samego mnie. Wygląda prawie dokładnie tak samo, jak go sobie wyobraziłem (uwierzcie mi, to rzadkość) i w dodatku ma wysoki wskaźnik "tripości". Technicznie rzecz biorąc, film opowiada o dziewczynie, która zjada czarną kropkę. Reszta pozostaje zapisem wizji i trików, jakie płata jej wyobraźnia. Pod tym względem "Trip" jest jednym z niewielu moich nie-fabularnych filmów, i może tylko to świadczy o jego wyjątkowości.
Pomysłem na ten film była, nie ukrywajmy, chęć zarobku. Jest to bowiem film konkursowy, zgłoszony jako praca do konkursu "Sztuka w kropki" zorganizowanego przez firmę Termoorganika. Wymaganie było tylko jedno: wyeksponowany motyw czarnych kropek; jak widać, dawało to duże pole do popisu. Zaznaczam, że nie był to konkurs wyłącznie filmowy, a interdyscyplinarny. Ponieważ jednak nie czułem się na siłach ani na wiersz, opowiadanie, rzeźbę, projekt, obraz ani piosenkę, pozostało mi nakręcenie filmu.
Tyle słowem wstępu. Do tego filmu starałem się podejść niekonwencjonalnie. Oznaczało to rezygnację z fabuły i zrobienie "pokazówki" łączącej animację z ujęciami z kamery. Poza tym chciałem wszystko ująć w surowej, czarno-białej oprawie. Poszczególne ujęcia powstały na drodze swobodnych skojarzeń na temat czarnych kropek i nie były nawet zbyt starannie spisane na kartce. Nie starałem się dorabiać interpretacji, a raczej namnożyć różne przeplatające się motywy dające otwartą drogę do skojarzeń.
Nie zdradzając szczegółow, do nakręcenia filmu udało mi się dorwać wypasioną kamerkę Sony, dzięki czemu możemy się cieszyć obrazem w HD. Niestety, druga strona medalu była taka, że surowe klipy z kamery były bardzo ciężkie dla mojego komputera (szerzej o montażu zaraz).
Zdjęcia do filmu odbyły się w dwóch fazach, zwanych roboczo fazą Karoliny (pozdrawiam!) i fazą Michała. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to najprzyjemniejszy etap produkcji, szczególnie w fazie Karoliny. Po wypiciu litrów herbaty i nagraniu jej z każdej strony tarzającej się na prześcieradle zacząłem szczerze powątpiewać w końcowy efekt (oczywiście nie ze względu na aktorkę!), ale oboje załapaliśmy moją wizję filmu.
Chwila prawdy nastąpiła już przy montażu. Właściwie nie była to chwila, a bite dwa tygodnie prawdy, w czasie których dzień w dzień przez długie godziny "rzeźbiłem" w źródłowym materiale. Przyznaję, że gdybym dysponował lepszymi warunkami w czasie nagrywania, zaoszczędziłbym mnóstwo czasu na montażu. Przekonałem się za to ponownie, że "na kompie" można zrobić naprawdę dużo.
Z wysyłką filmu na konkurs zdążyłem, tradycyjnie, w ostatniej chwili.
"Horns in the Forest" zaczyna się niewinnie. Trzech chłopców postanawia skrócić sobie drogę na dyskotekę. Okazuje się, że zostali uwięzieni w anomalnie przestrzennie zakrzywionym lasku. Kiedy jeden z nich znika i na dodatek pojawia się (dosłownie znikąd!) tajemniczy Grzybiarz, nikomu nie jest już do śmiechu. Niedługo później ścierają się z potwornymi, latającymi rogami jelenia.
Historia pomysłu zaczyna się około dwóch miesięcy przed wakacjami '09, kiedy wróciły plany nakręcenia horroru, który mógłby godnie zastąpić "Włóczkę". Pierwotnie w filmie miała wystąpić zrobiona z kunsztem przez Michała czaszka, ale nie wytrzymała próby czasu (więcej o tym można przeczytać na naszym blogu). W filmie miało też wystąpić nawiązanie do właścicielki owej czaszki - dziewczyny, która według oryginalnego pomysłu dokonała samopodpalenia z rozpaczy, iż rodzice zabronili jej pójść na koncert Kultu, a sama czaszka miała ziać ogniem. Co z tego zostało - widać na gotowym filmie...
Realizacja tego filmiku była wyzwaniem, i to chyba najpoważniejszym w naszej filmowej karierze. Po pierwsze, do nakręcenia tego filmu przymierzaliśmy się wiele razy. Czaszkę Michał wywiózł do Lublina, do swojego koleżki Maksa z G.F.Trotuar (pozdrawiamy!), gdzie miała czekać na zdjęcia, ale była tylko świadkiem wielokrotnych "konsultacji" (czyt. libacji). Tak minęły wakacje i Michał zdecydował o przeniesieniu produkcji do Poniatowej, z zupełnie inną grupką "aktorów". Tam jednak okazało się, że nie sposób kręcić nocnego filmu kamerą Sony DCR-SR35 - jest okropnie "ciemna", a w trybie nocnym jej zasięg widzenia wynosi tylko pół metra. Nie pomogło amatorskie oświetlenie. Trzeba było nagrywać za dnia i gdy Michał już mocno się zmotywował do kręcenia - okazało się, że czaszka z masy solnej... zbutwiała. Od totalnej załamki nasz horror uratowało odkrycie rogów wiszących na ścianie w pewnym mieszkaniu w Lublinie, koledzy z Grupy Filmowej Trotuar oraz niezastąpiony Artur Białogrzyb.
Zdjęcia odbyły się w sobotę, 14. listopada. Baterii starczyło akurat na styk, co można poczytać za spore szczęście. Nie chcę zdradzić siły, która wprawiła filmowe rogi w ruch, ale... montaż trwał bite 3 dni. W połączeniu z dziwacznymi błędami na YouTubie spowodowało to późną premierę, ale pozwoliło na zmontowanie i wypromowanie trailera (poniżej).
Do tej pory nasze "extrasy" miały inną formę - zazwyczaj bonusową muzykę albo galerię fotek z planu, natomiast filmy same w sobie były zazwyczaj skończonymi dziełami. Tym razem jednak, korzystając z popularności YouTubowego kanału Michała, postanowiliśmy wypromować "Horns in the Forest". A dobrą formą przedpremierowej promocji jest trailer. W zasadzie jest to pierwszy trailer jaki kiedykolwiek zmontowaliśmy, więc polecieliśmy sprawdzonym szablonem: huśtawka nastrojów, trochę przesady oraz trochę tajemniczości miały sprawić, że o wyznaczonej dacie widzowie tłumnie obejrzą film. Dało to rzeczywiście niezły rezultat. I chuj.
Film jest dedykowanym, fanowskim teledyskiem do utworu Ortegi Cartel i Tedego z pyty "Lavorama". Jego bohaterem jest chłopiec (w tej roli autentyczny chłopiec - Kuba G.), który w pewien letni dzień bierze na dwór kolekcję swoich samochodzików. Bawi się z napotkanymi znajomymi i z otaczającym go światem w rytm wakacyjnego numeru.
Pomysł na filmik należy do Kuby, który z przyjemnością słuchał tytułowego numeru i chciał go zilustrować w postaci teledysku. Chciał go zrealizować w hip-hopowym stylu. Ja z kolei opracowałem "bazę" - motyw zabawy resorkami oraz powymyślałem różne triki, które miały uatrakcyjnić formę filmu. Dużo pomysłów - i okazji - na poszczególne ujęcia przyszło nam do głowy na bieżąco, w trakcie kręcenia.
Filmik powstał w całości w czasie jednej doby. Kręcenie zajęło nam całe popołudnie, dopóki nie skończyło się światło... i bateria. Wiele ujęć było kwestią przypadku - to on zesłał nam piękny egzemplarz "błękitnego Bentleya" oraz Tańczące Dziewczyny, których popisy zapełniły słuszną część klipu. Często (w scenach 'rytmicznych') posiłkowaliśmy się muzyką puszczaną z komórki. Nasz styl pracy określiłbym jako włóczęga z kamerą.
Natychmiast zabrałem się do montażu. W tym filmie poznałem sporo edytorskich trików (dobre przykłady to zwielokrotnienie postaci oraz "BLING"), które zacząłem udoskonalać. Nie pozostało to bez wpływu (podobnie jak zastosowanie po raz pierwszy rozdzieczości Full SD :D) na prędkość renderowania. Późnym wieczorem (a nawet: wczesnym rankiem) projekt wydał owoc w postaci tego oto teledysku.
Film wysłany na konkurs "Matematyka nie kończy się w szkole" zorganizowany przez kalkulatory.pl.
Jeden z dwóch filmów nagranych z fenomenalnym Maksem z G.F. Trotuar. Początkowo obaj nie byliśmy przekonani do pomysłu o koszykarzu, któremu myli się parabola z hiperbolą, jednak z braku ciekawszych alternatyw i naglącego czasu zabraliśmy się za to. O dziwo, wyszło całkiem dobrze. Za parkiet posłużyło nam opustoszałe piaszczyste boisko do kosza (kto kurwa wymyślił piaszczyste boiska do kosza!?), piłka zaś była nie do końca napompowana... Jednak te przyziemne niedoskonałości wymiękają przy odjechanym pomyśle i dynamicznym wykonaniu.
Ps. Mam nadzieję, że w to uwierzyliście.
Film wysłany na konkurs "Matematyka nie kończy się w szkole" zorganizowany przez kalkulatory.pl.
Jeden z dwóch filmów nagranych do spółki ze wspaniałym Maksem z G.F. Trotuar. Ponownie potraktowaliśmy temat konkursu dosyć dosłownie, stawiając na zachętę negatywną: przedstawiliśmy co się może stać w przyszłości, jeśli nie przykładałeś uwagi do królowej nauk. Tym razem sytuacja jest z gatunku hardkorowych: pan Józef dotarł w teleturnieju "Milionerzy" do ostatniego pytania. Oczywiście, dotyczy ono matematyki, o której nasz bohater nie ma zbytniego pojęcia. Zdesperowany, konsultuje się ze swoją starą nauczycielką i... traci wszystkie pieniądze. Proste.
Za ten film uzyskaliśmy nagrodę w postaci kalkulatora naukowego. Planowaliśmy go sprzedać, a uzyskane pieniądze przeznaczyć na "Finlandię" smakową, ewentualnie spirytus, jednak... nie możemy znaleźć kupca!
Film wysłany na konkurs "Matematyka nie kończy się w szkole" zorganizowany przez kalkulatory.pl.
Cóż, konwencja piosenki była nieunikniona w tym konkursie, a jako że najbliżej mi do hip-hopu... Udało mi się napisać cakiem zgrabny tekst (rymowany!) wychwalający zalety matematyki, a wykorzystałem samodzielnie zrobiony podkład (FL rules!). O teledysku mogę powiedzieć, że sztampowość wideo postarałem się przełamać animowanymi elementami. Wyszło to znośnie, aczkolwiek... Chyba trochę się wstydzę tego filmiku. Nie bijcie.
Film wysłany na konkurs "Matematyka nie kończy się w szkole" zorganizowany przez kalkulatory.pl.
Do produkcji tego filmu, podobnie jak powyższego "MatSong", zaprzęgłem swojego brata, Kubę. Tym razem mamy do czynienia z pomysłem dość naiwnym, ale - mam nadzieję - zaskakującym. Oto przeciętny, podstawówkowy uczniak otrzymuje do rozwiązania GIGANTYCZNE równanie. Jego rozwinięcie, zgodnie z tytułem dosłownie wychodzi ze szkoły, natomiast wynik... wynik jest na samym końcu.
"Zajepasztet" to nietypowa reklama wyimaginowanej marki pasztetu. Nietypowa, bo reklamuje przedmiot o, jakby się mogło zdawać, słabym potencjale, a w dodatku jest mało medialna, z uwagi na soczysty język przekazu. Któż po obejrzeniu reklamy nie skusiłby się na kanapeczkę z pasztetem "Zajebistym"?
Idea "Zajepasztetu" powstała spontanicznie, a na powstanie filmu złożyły się dwa czynniki:
1) Film powstał 2 dni po moim powrocie z egzaminu wstępnego do łódzkiej filmówki (PWSFTViT) na kierunek animacja i efekty specjalne. Nie przeszedłem nawet pierwszego etapu eliminacji, więc moje ówczesne nastawienie można streścić w słowach: "Ja wam kurwa pokażę!";
2) Wyobraziłem sobie reakcję mojego kolegi Marcela K. (pozdrawiam!), kiedy usłyszy puentę filmu. "Zajepasztet" powstał więc z myślą właśnie o nim.
Nie była zyt trudna. Technicznie rzecz biorąc, nawet nie musiałem opuszczać mojego macierzystego bloku mieszkalnego. Wystarczyło naożyć kapcie i zejść 4 piętra niżej, do kameralnego mieszkania babci Moniki.
Niewielkim wyzwaniem była konfrontacja babki z przekeństwami płynącymi z ust Kuby, jednak przekonaliśmy ją, że to dla dobra sprawy. Babcia w ogóe wykazała daleko idące poświęcenie: ubrała się w specjalny, bardziej oficjalny strój, chętnie powtarzała swoje wiekopomne przejście z talerzykiem oraz wzorowo stosowała się do poleceń reżysera - pierworodnego wnusia.
Dawno, dawno temu, na Drodze Życia, gdy nieśmiertelni bogowie chadzali po ziemi, jeden z nich - Leibrug - zwrócił uwagę na napis "HUJ", zdobiący okoliczną studzienkę kanalizacyjną.
W swojej nieskończonej łaskawości bóg Leibrug dopisał na początku "C". I ludziom zrobiło się lepiej. I ludzie czcili łaskawego Leibruga słowami "Zaprawdę, ortografia to warzna żecz".
Amen.
Powyższy tekst zamieściłem na Naszej-Klasie jako komentarz do świetnego zdjęcia Gnieciaka z epickiej G.F. Trotuar. Był on wynikiem fazy spowodowanej upałem, i pewnie szybko bym o nim zapomniał, gdyby nie to, że pomyślałem: "A może nakręcę o tym filmik?".
Jak na animację przystało, filmik stworzyłem zgarbiony przy biurku. Trwało to około tydzień chyba dlatego, że aktualnie nie byłem uzależniony od żadnej gry komputerowej. Praca nad filmem przypominała moje pierwsze próby z animacją, ale "wkombinowałem" w niego więcej atrakcji. Był to trening moich umiejętności montażu. Wiele elementów opiera się na skanach odręcznych rysunków.
Tradycyjnie uparłem się, żeby zrobić samemu udźwiękowienie.
"Obszczymurek 2" to kontynuacja przygód Obszczymurka z cześci pierwszej. Po groźnym postrzale wraca on do swojego ukochanego, acz bardzo niebezpiecznego zajęcia. W pościg za nim rusza detektyw Pulasky znany nam z filmów "Uciekający Papier Toaletowy" czy świętej pamięci "Włóczka". On nie negocjuje. On strzela. W siusiaka.
Pomysł na sequel "Obszczymurka" jest chyba równie stary co nasz pierwszy filmik. Było kilka koncepcji, spośród których najbardziej zapamiętam "kult Obszczymurka", czyli historię wspólnoty naśladowców i kontynuatorów oryginalnego Obszczymurka po jego śmierci. W tym zamysle kulminacyjnym momentem filmu miałoby być wspólne, masowe napełnienie moczem... poniatowskiego zalewu. Ostatecznie wróciliśmy jednak do starych, sprawdzonych motywów (narrator a'la Wołoszański, zachowanie Obszczymurka a nawet miejscówki w których dokonywał swojego dzieła). Dzięki temu film powinien być zrozumiały dla tych, którzy nie oglądali pierwszej części (są tu tacy?!), a fani serii docenią odgrzewane scenki w lepszej jakości.
Tym razem z pomocą przyszedł nam The Grand May Weekend, użyczając czasu niezbędnego do opracowania zawiłości fabuły, świetnego przygotowania rekwizytów oraz cudownej pogody na plenery. Zdjęcia odbyły się 1. maja 2009 roku, a montaż - z powodu fatalnego uzależnienia Michała od GTA4 - dwa dni później. Przygody, jakie napotkaliśmy na naszej drodze nadają się do poniższego działu z ciekawostkami.
Filmik otwiera niebywale szokująca scena zabójstwa. Oto niczego nie spodziewający się człowiek znajduje w lodówce przyczajonego z pistoletem misia, który z zimną krwią ukatrupia go na miejscu. Po chwili okazuje sie, iż jest to introdukcja do nieocenzurowanego programu telewizyjnego "Misio: lekcja zabijania", w której tytułowy bohater przedstawia pięc prostych porad dla przyszłych pluszowych morderców.
Na początku usiłowaliśmy stworzyć koncepcję Misia, który mści się na swoim włascicielu; scena otwierająca miała być zatem sceną końcową dla filmu według wspomnianego konceptu. Jednakże poziom abstrakcji zaprezentowany w tym niezrealizowanym pomyśle był zbyt wysoki nawet jak dla nas (narkotyczne wizje pod wpływem jedzenia rzodkiewki itp.), zatem postawilismy na formę telewizyjnego do-it-yourself.
"Misio..." to prawie jednostrzałówka. Technicznie rzecz biorąc, to dwustrzałówka. Zdjęcia zrealizowaliśmy w Wielką Sobotę '09, a dubbing i montaż odwaliliśmy w Wielką Niedzielę '09.
Oto nasz filmik zrealizowany na konkurs pt. "Reklama Millionyou", w którym w jak najbardziej zaskakujący, innowacyjny, oryginalny, czy wreszcie zajebisty, sposób należy zareklamować serwis organizujący świetne filmikowe konkursy. Jak głosi opis "Napadu" na stronie organizatora, jest to:
"Filmik operujący banalną grą słówek. Nakręciliśmy go, bo dawno nie zakładaliśmy sobie rajstop na głowę."
No i w sumie jest to prawda.
"Zdechł" to połączenie sielanki z filmem grozy. Oto dwaj przyjaciele - filmarze - spacerują z pieskiem, nazywanym przez nich pieszczotliwie "T*e Ca*og". Nadciąga jednak niebezpieczeństwo - tajemniczy rowerzysta. Czworonóg ginie pod kołami jednośladu, a na obliczu pana z wielkim napisem "G&G" na czole pojawia się uśmiech...
Jak można wywnioskować ze streszczenia, filmik "Zdechł" operuje symbolami. Stworzyliśmy go, aby pożegnać się definitywnie ze starą marką.
Film powstał w ciągu jednego, niezbyt pięknego dnia (nawet zapowiadało się na deszcz, brr!). Największym problemem było (chyba tradycyjnie) znalezienie świeżej twarzy, która zgodziłaby się na udział w filmie (a do tego miała rower!). Czarek Bartz okazał się strzałem w dziesiątkę. Pozdrawiamy!
Film skamerowaliśmy nową kamerą co powinno byc widoczne w jakości i super-panoramicznym formacie filmu. Montażem zajął się Gabryś, a muzyką... Gabryś :P
Filmik opowiada o dwóch tajniakach: Gabrielu G. i Gabrielu G., którzy odbywają patrol w Wigilię. Tuż przed jego zakończeniem dostają zgłoszenie o włamaniu pod adresem Żeromskiego 2. Jakimś cudem sprawca zamieszania przemyka im się schodami. Rozpoczyna się szalony, acz krótki pościg, w trakcie którego uciekający gubi drobne paczki, a później... czerwoną czapkę. Gabryś powstrzymuje Gabrysia przed odstrzeleniem uciekającego "włamywacza" - Mikołaja.
Pomysł narodził się na drodze swobodnych skojarzeń z kinem akcji. Chcieliśmy uniknąć dosłownej interpretacji tematu "Zrób sobie jaja z Mikołaja". Wystarczyło w historię o dwóch policjantach w cywilu wpleść uciekającego Mikołaja i... pow! Tak powstał "Włamywacz".
Niesamowicie było wrócić do starego stylu pracy nad filmikami. Warto zaznaczyć, że jest to pierwszy nasz film nagrany nowym sprzętem należącym do Irka. Dzięki temu mamy o niebo lepszą jakość obrazu w porównaniu z poprzednimi produkcjami. Nad filmem pracowali: Michał i Irek jako odtwórcy Gabrysia i Gabrysia, oraz Kamil - jako cameraman.
Oj, wyszliśmy z wprawy w kręceniu filmów. Produkcja szła nam jak po grudzie. Najpierw musieliśmy zaczekać jeden dzień na Irka (a z gotową, gorącą wizją trudno o cierpliwość). Później, już w czasie zdjęć... rozładowała się bateria w aparacie, co skazało nas na przymusową przerwę. Pokłóciliśmy się o jedno ujęcie. A na końcu straciliśmy 3 godziny na operacjach z software' m do montażu. Jednak dzielnie pokonaliśmy przeszkody, a efekty tego pracowitego dnia możecie teraz podziwiać powyżej.
Film nagrany na konkurs "Lublin is coming" do spółki z Adrianem Chruścielem (pozdrawiamy!).
Postanowiliśmy zareklamować w powyższym filmiku miasto z trochę mroczniejszej strony, a raczej: w trochę mroczniejszy sposób. Zgodnie z tą konwencją fabuła opowiada o szemranej transakcji w jakimś ciemnym zakątku. W jej wyniku nasz bohater zażywa pigułkę z napisem "LBN" co, jak można się domyślać, skutkuje intensywnym "turystycznym" tripem i gwałtownym kolapsem. W ten oto brutalny sposób chcieliśmy zareklamować siłę emocji, jakie budzi "miasto inspiracji".
Film nagrany na konkurs "Lublin is coming" razem z niesamowitym Adrianem Chruścielem (pozdrawiamy!).
Sam kiedyś przyznałem, że pomysł na tę reklamę jest cyniczny: "po prostu zareklamujmy Lublin seksem!". No ale czy przez to źle się ją ogląda...?
Z powstaniem filmu wiąże się ciekawostka: zorganizowaliśmy prawdziwy casting do roli głównej bohaterki! Jednym z egzaminacyjnych zadań jakie postawiliśmy przed kandydatkami było uwiedzenie piłeczki do ping-ponga. Mieliśmy nadzieję, że obsadzimy (mimo castingu) naszą boską koleżankę Asię O. (pozdrawiamy!), ale ostatecznie wybórł padł na bajeczną Anitę W. (pozdrawiamy!).
Film pojawił się w oficjalnej selekcji konkursu i był zaprezentowany na gali finałowej w lubelskim Centrum Kultury. Został nagrodzony gromkimi brawami, co odczytaliśmy jako swoistą "nagrodę publiczności". Później nawet pojawiał się trochę w regionanej telewizji.
Poniatowa, rok 1955. Icek za obozową kratą wzdycha ku wolności. Przez ogrodzenie przechodzi grzybiarz, który uświadamia Ickowi, że wojna skończyła się dekadę temu. Żyd postanawia nadrobić stracony czas. Znieważa pewnego dżentelmena, któremu przypadkowo rzuca na głowę ogryzek gruszki. Ten wyzywa go na pojedynek, w trakcie którego ginie z własnej ręki. Przebrany za dżentelmena Icek (bo "Szkoda, żeby takie ładne ubranie się zmarnowało") idzie do miasta, gdzie jest świadkiem napadu na bank. Rabusie gubią torbę z pieniędzmi. Jak spożytkuje je nasz bohater? To trzeba zobaczyć!
"Icek..." łączy dwa pomysły fabularne, które od pewnego czasu kołatały nam się w głowach: motyw srebrnego zęba i przygód Żyda, oraz jeden pomysł techniczny: stylizację na kino początków 20. wieku. Autorem "scenariusza" jest Michał.
Film powstał w ciągu 2 dni, zatem w ekspresowym tempie. Realizację poprzedziło całodniowe zbieranie rekwizytów i uzgodnienie "plenerów". Zdjęcia odbyły się w niedzielę wielkanocną, a montaż - w śmigus Dyngus. Dużym ułatwieniem była przyjęta forma filmu niemego; oszczędziliśmy sporo czasu na nagrywaniu i edycji dźwięków.
"Włóczka" to nasz pierwszy "horror". Atmosfera grozy jest mistrzowsko osiągnięta poprzez zastosowanie niezwykłych, przestrzennych efektów dźwiękowych i efektowny montaż. Niestety później przychodzi detektyw Pulasky i wszystko psuje...
W skrócie (bo i sam film nie jest zbyt długi) "Włóczka" opowiada o tajemniczym oprawcy o wdzięcznym imieniu Karmelik, który poluje na swoje ofiary, zarzucając na nie motek wełny. A właściwie o przypadku jednej z jego ofiar, która (nieszczęśliwie dla Karmelika) była znajomym Waszego ulubionego filmowego detektywa.
Na początku był pomysł na... horror. Oczywiście nie bylibyśmy The Calog, jeśli nie podeszlibyśmy do tematu z fantazją. I w ten sposób wymyśliliśmy otwartą, tajemniczą, przyprawiającą o dreszcze historyjkę...
Zdjęcia trwały w godzinach 13:00 - 14:50 w Wigilię, 24. grudnia 2007 roku. Montaż zajął nam całe popołudnie 27. grudnia.
Większość czasu przemieszczaliśmy się w uroczy plener z ruiną budynku, usytuowany gdzieś, pod Poniatową. Prace nad filmem przebiegły bardzo sprawnie, ale nie obyło się bez wygłupów.
"Mela" to właściwie kilka filmów w jednym. Spoiwem dla pięciu krótkich różnorodnych scenek jest postać Jasia Meli, którego splwociny spadają w różne, przypadkowe, oddalone od Poniatowej miejsca, zmieniając losy pojedynczych ludzi, ale i oddziaływują w skali globalnej, a nawet kosmicznej!
W tym jednym krótkim filmie zobaczycie mnóstwo postaci: miliarderów, kosmitów, Arabów, jednego prezydenta... Chociażby dlatego warto obejrzeć "Melę".
Pomysł o "plującym chłopcu" należy go Irka. Michał rozbudował go do obecnej postaci.
Godny wyróżnienia jest pomysł na całkowicie autorski soundtrack do filmu. Wszystko, co usłyszycie w "Meli" zrobiliśmy własnymi rękami i gardłami, a pełne efekty naszej pracy - Mela OST - możecie pobrać i wysłuchać.
Prace nad filmem trwały calutki lipiec '2007. Starannie przygotowaliśmy każdą scenkę (kostiumy, rekwizyty) i realizowaliśmy je osobno. Równocześnie z montażem filmu odbywała się produkcja ścieżki dźwiękowej. Film ujrzał światło dzienne 3. sierpnia 2007 roku.
Oto pierwszy teledysk zrealizowany przez Gabryś & Gabryś. Teledysk do napisanej w grudniu'06 "Piosenki o Pegazłomie". Pegasus. Kto z nas nie miał przynajmniej jednej takiej konsoli w domu? Łezka się kręci w oku na wspomnienie tej niesamowitej, 8-bitowej zabawy przed telewizorem. "Pegazłom" to hołd Michała złożony tej oldschoolowej konsoli, której klimatu i grywalności nie przebiją żadne współczesne maszynki do grania.
Piosenka była pomyślana jako część płyty Michała i ułożona 28. grudnia 2006 roku. Ostatecznie płyta nie została nagrana, a tekst przezimował ponad pół roku w zeszycie swojego twórcy. Kiedy wydobyłem go na światło dzienne i przypomniałem sobie sentyment, jakim darzę "Pegazłoma" (wciąż gram na jednym!), od razu rzuciłem pomysł żeby wydać tę piosenkę w formie teledysku.
Filmik powstał w ekspresowym tempie. Zdjęcia odbyły się w mieszkaniu (i na klatce schodowej) u Michała i trwały około 2 godzin. Montaż i mix dźwięku (na drugi dzień) były kwestią kolejnych 4 godzin pracy przy komputerze Irka. Pow...! I tak powstał "Pegazłom".
Ten film to opowieść o życiu i śmierci zwyczajnego, bezimiennego chłopaka. Taki chłopak mógłby żyć obok nas czy być naszym kolegą. Los chciał, że został on obdarzony nadzwyczajną mocą teleportacji. Z początku bohater bawi się swoją mocą (któż by tego nie robił?), ale potem postanawia wykorzystać ją, aby czynić dobro.
Tu sprawa się komplikuje. Poczynania Super Bohatera w dobrych intencjach w końcu obracają się w ludzką krzywdę, chłopak odkrywa zdradę swojej dziewczyny a na dodatek w Poniatowej początku XXI wieku pojawia się seryjny zabójca obdarzony identyczną mocą, co zrzuca podejrzenia na naszego bohatera.
Jednocześnie ściga go Policja oraz prawdziwy zły charakter. Pomiędzy oboma super bohaterami wywiązuje się walka, z której tylko jedna osoba może wyjść żywa. Zakończenie wcale nie wyjaśnia prawdziwego biegu wydarzeń, a tylko mnoży pytania i domysły widzów...
Pomysł "filmu o superbohaterze" należy do Irka, jednak Michał nadał mu właściwy kształt oraz umiejętnie (?) zamotał fabułę.
Film kręciliśmy w pierwszej połowie maja 2007 z wykorzystaniem kilku znajomych osób, które debiutują w filmie. Materiał wideo musiał z różnych przyczyn przeleżeć ponad miesiąc, abyśmy - dopiero pod koniec czerwca - zmontowali film w całość. Dźwięk był nagrywany jednocześnie z obrazem, ale nie powtórzyliśmy haniebnej jakości "Klubu morderców".
"Klub morderców" to już nasza dłuższa i, nie bójmy się tego powiedzieć, ambitniejsza produkcja. Film opowiada o dwóch płatnych zabójcach na telefon, którzy dostają swoje pierwsze (i jedyne) zlecenie. Są jednak takimi nieudacznikami, że osaczają w lesie niewłaściwą osobę, a później, gdy już udaje im się schwytać Michała Dziaducha, nie zabijają go.
Pomysł oraz szczegóły fabuły wymyśliliśmy na sesji myślowej, nieopodal stadionu MKS "Stal" Poniatowa. Siedząc tam, wypełniliśmy pomysł-hasło "klub morderców" szczegółami.
Zrealizowaliśmy ten film w dość krótkim czasie; głównie dlatego, że nagrywaliśmy po raz pierwszy dźwięk bezpośrednio na planie zamiast w "studiu" u Irka. Niestety, nie obyło się bez problemów. Efektem jest fatalna jakość dźwięku na filmie. Mamy nadzieję, że nam to wybaczycie.
W tym filmie miał przyjemność wystąpić znajomy Irka, Mariusz Winiarski, który zresztą upraszał sie o jakąkolwiek rolę przez miesiąc. Prosił, prosił i wyprosił! Wspaniale zagrał błędną ofiarę, miał krzyczeć, a darł się tak, że (jak słychać) dźwięk się aż przelewał :) Dziękujemy za poświęcenie.
"Uciekający Papier Toaletowy" opowiada o ostatniej misji znanego detektywa Hieronima Pulasky'ego. Otrzymuje on od poniatowskiego szeryfa z pozoru proste zadanie pojmania bezwzględnego gangstera - Papiera Toaletowego. Wywiązuje się pościg, w czasie którego detektyw popisuje się swoimi umiejętnościami parkourowymi. Pulasky zapędza Papiera w kozi róg, gdzie wywiązuje się między nimi rozmowa. Papier wyjawia detektywowi, że jest jego ojcem, co wywołuje u niego szok. Detektyw postanawia zakończyć karierę - rzuca wszystko i odchodzi w nieznanym kierunku.
Pierwotnie film ten (a właściwie scena pościgu) miał być teledyskiem do piosenki o papierze toaletowym, którą mieliśmy stworzyć. Pomysł ten wyewolułował jednak do tak lubianej przez nas kowencji gangstersko - kryminalno - detektywistycznej. I w ten sposób powstał scenariusz pierwszej części - zlecenia uzupełniony o scenę pościgu. Natomiast sama końcówka, mocno zaprawiona groteską powstała w umyśle Michała.
Zarówno pisanie scenariusza, jak i nagrywanie filmu trwało znacznie dłużej niż naszego pierwszego filmu. Nie liczymy czasu, który przeznaczyliśmy na dopracowywanie scenariusza; do samych zdjęć wychodziliśmy 4 razy w okresie 3 tygodni kwietnia 2007. Mieliśmy już pewną wprawę w montażu, jednak złożenie wszystkiego w całość i dobranie muzyczek zajęło nam cały dzień.
"Uciekający Papier Toaletowy" nie powtórzył wyniku oglądalności "Obszczymurka", jednak i tak zdołaliśmy zebrać o nim sporo opinii. Większość osób uznała, że "Papier" był filmem lepszym od poprzedniej produkcji, co bardzo nas cieszy.
Kontrowersje wzbudził sposób prezentacji gimnazjum im. Jana Pawła II w Poniatowej. Nie rozumiemy, jak mogliśmy obrazić czyjekolwiek uczucia religijne i nie poczuwamy się do obowiązku przeprosin za cokolwiek.
Powszechnie zauważono lepsze wykonanie techniczne filmu oraz dobór muzyki.
Z ulgą zauważyliśmy, że przestaliśmy być identyfikowani z postaciami z "Obszczymurka".
Wielu widzów "Uciekającego Papiera Toaletowego" liczyło na to, że Pulasky popełni samobójstwo na końcu. Nie mieliśmy jednak zamiaru uśmiercać tak obiecującej postaci; być może wykorzystamy ją jeszcze w naszych filmach.
"Obszczymurek" opowiada o historii młodego człowieka, który nieoczekiwanie w wieku 15 lat odkrył swoje życiowe powołanie w obsikiwaniu murków. Swoje zamiłowanie przypłacił życiem.
Pomysł na film należy do Michała, który wymyślił niemal cały scenariusz, schodząc po schodach. Wątki fabularne i gagi dopracowaliśmy wspólnie. "Obszczymurek" z założenia miał być filmem śmiesznym (wprawdzie prezentowane tu poczucie humoru jest specyficzne) i absurdalnym.
Film nagraliśmy dosłownie w jedno popołudnie. Praca nad materiałem zajęła (łącznie z przygotowaniami) 2 godziny. Kwestie Obszczymurka i komentatora wymyślaliśmy w czasie rzeczywistym, podczas przechodzenia z jednego miejsca na drugie.
Dłużej trwał montaż. Zajął on nam w sumie 9 godzin, wliczając poszukiwanie muzyki, nagrywanie dialogów i łączenie poszczególnych scen i plansz. Owoc naszej spontanicznej pracy niemal natychmiast pojawił się na YouTubie i został rozesłany do znajomych.
Dzięki sprawnej akcji marketingowej Irka film obejrzała w krótkim czasie spora liczba osób, zwłaszcza z Poniatowej, co znacząco wpłynęło na nasz wizerunek. Szczególnie odczuł to Irek, który w szkole zbierał zarówno pochwały, jak i negatywne opinie odnośnie filmu od wielu - często nieznajomych - osób. Na Michała zaś wiele osób zaczęło wołać "Obszczymurek", co zmotywowało go do "zrobienia głupszego filmu, żeby przestali na mnie tak wołać".
Kolumna po prawej stronie zawiera wszystkie nasze produkcje uporządkowane chronologicznie. Po kliknięciu na tytuł można wyświetlić wybrany film i przeczytać jego dokładny opis. Niektóre filmy mogą być niedostępne z przyczyn technicznych.
Dodatkowo, na liście znajdują się niektóre filmy Michała "niespokrewnione" z naszą grupą filmową. Są one oznaczone gwiazdką.